|
Wiesz co, nawet najgłębsza wiedza, najlepsza opieka i wszystkie dostępne leki mogą nie pomóc. Czasami medycyna bywa bezsilna. Tak w przypadku Twojego uszatego (przykro mi bardzo z tego powodu), jak i Tośki.
Masz rację, że stajemy się kimś lepszym. Zanim Tosieńka zamieszkała u mnie, w życiu nie spodziewałam się, że będę w stanie tyle poświęcić dla takiego stworka. Już 3 dni po tym, jak ją dostałam, byłyśmy u weta, bo Tośka kichała, a ja byłam przerażona, że nie wiem co się w takim przypadku robi. W sumie większą część Tośkowego życia moje zwierzątko było na coś leczone. Zaczęło się od pasterellozy, której leczenie latami się ciągnęło (opisane w temacie "kichająca Tośka"). Potem macica. E-Cuniculi. Na koniec nerki. Zrobiłabym wszystko, żeby ją wyleczyć, gdyby trzeba było jeździć jeszcze dalej niż do Warszawy, też bym jeździła. Przestałam już liczyć ile pieniędzy wydaję na weta. Bo czy to by w czymś pomogło? Czy przestałabym ją leczyć?
Ale niestety, nawet najlepsi lekarze i najlepsze metody nie były w stanie wygrać z choróbskiem.
Przykro mi, że Tośki już nie ma. Ale cieszę się, że mogłam przy niej być w ostatnich chwilach i uważam, że ktoś czuwał tutaj nad nami mocno, bo takie zbiegi okoliczności nie są tylko zbiegami okoliczności. Czego żałuję najbardziej, to tego, że ten ostatni miesiąc Tosieńka spędziła sama w szpitalu, tęskniąc za mną i cierpiąc, a ja nic nie mogłam zrobić, żeby to zmienić
Mam tylko nadzieję, że dobrze jej było u mnie i że była szczęśliwa i że umierała wiedząc, jak bardzo ją kocham... |
|
|
|