|
dziekuje dziewczyny...
to by zator potezny zator
walczylismy kilka dni, niestety byla juz chyba poprostu za slaba...
w czwartek jak zwykle po pracy uszaki dostaly warzywa...Fruzia nawet sie do nich nie ruszyla...wiadomo odrazu, ze cos jest nie tak...obadanie brzuszka...wzdecie itp. standardoe dzialanie espumisan, herbata koperkowa, masowanie itp....rano zaczela powoli cos skubac...wzielam ja do pracy, bo balam sie sama zostawiac...z rana bylo niezle...potem znowu brak apetytu, takze wiyta u weta...w sobote rano zostala obadania...rzeczywiscie masy zalegajace w jelitach...dostala kroplowki - glukoze i elektrolity, jesli do wtorku nie bedzie poprawy najpewniej operacja, przez weekend walczylismy dalej - kroplowki, zastrzyki, masowanie, dokarmianie, dopajania...po sobotniej wizycie wydalila z siebie z dwucentymetrowy kawalek zbitej masy kalowej...bardzo zbitej i mocno twardej...ale na tym sie skonczylo...bobkow nie bylo nadal...we wtorek rano balam sie juz o nia bardzo mocno, wiec zwolnilam sie wczesniej z pracy i pojechalam znowu do weta...Fruzia napakowana gazami, nawet espumisan i herbata koperkowa juz nie pomagaly...trzeba bylo podjac decyzje...operacja czy tez nie....jesli tak ryzyko zejscia podczas operacji...bardzo duze ryzyko...ze wzgledu na narkoze, ktora obniza cisnienie krwi, a Fruzia i tak juz miala nizsze ze wzgledu na oslabianie...jesli nie operacja to dalsze kroplowki itp. i ryzyko, ze z nadiaru gazow peknie jej zoladek...zatem operacja...okazalo sie, ze Fruzia ma zawalone kompletnie jelito...do tego jelito slepie i zoladek...trzeba bylo naciac jelito w dwoch miejscach, zeby to wszystko wydostac...z czego jedno miesce bylo dosc wredne...przy omyku...mysle, ze to wlasnie tam zaczal sie caly problem....
operacje przezyla...gdy dotarlam do domu byla bardzo slaba...zrobila sie chlodna...zawinelam ja w kocyk, dalam termofor i polozylam na takim kocyku grzewczym co do pradu sie podlacza, zeby podniesc jej temperature ciala...oddychala ciezko i wolno...po kilku godzinach zrobila sie cieplejsza...co chwile sprawdzalam jej uszka czy sa cieplejsze...zaczela lepiej oddychac...nadzieja zaczela powracac, ze wszystko bedzie dobrze...na noc dostala jeszcze kroplowke i razem z mezem polozylismy ja przy naszym lozku, zeby byla w nocy z nami caly czas...niestety ok. 1.30 opucila nas w tych ostatnim chwilach nie byla sama...trzymalam jej glowke, a ona poprostu od nas odchodzila odeszla bardzo spokojnie...nie wiem czy byla swiadoma...mam nadzieje, ze nie...
tak naprawde, gdyby przezyla noc to nie oznaczalo by to, ze to koniec, gdyz w miejscu naciecia jelita - tym przy omyku - trzeba bylo dosc sporo szwow dac, gdyz istanialo ryzyko, ze jesli to wszystko zacznie schodzic z jelita sklepego to szwy w tym miejscu nie wytrzymaja...ale tez nie mozna bylo az dac ich tyle, bo musial byc dostatecznie duzy przeswit, aby mogla wydalic to na zewnatrz i zeby nie zrobil sie ponowny zator...
pocieszam sie jedynie tym, ze przez te 3 lata miala normalny dom i odeszla kochana...ze nie umarla w pseudohodowli, z ktorej zostala wyciagnieta...dla mnie te 3 lata to zdecydowani za krotko, ale wiecie co...moja szwagierka powiedziala mi madra rzecz...to my ludzie mamy swiadomosc uplywu czasu, zwierzeta tego nie maja....dlatego wierze, ze we Fruzi przekonaniu jej zycie bylo dlugie...ciesze sie, ze wieksza jego czesc spedzila w moim domu...
nie moge sie pozbierac...pisze to i zalewam sie lzami...chce ja miec z powrotem...nie potrafie patrzec na klatke w ktorej jest tylko Torus...i jest mi tak strasznie zal, ze tak krotko mogli byc razem
koncze...przepraszam...jest mi...zbyt ciezko pisac wiecej... |
|
|
|