pula99 |
|
|
|
Dołączył: 18 Maj 2009 |
Posty: 19 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Skąd: Siemianowice Śląskie Płeć: M |
|
|
|
|
|
|
PULA ODESZŁA
Wczoraj wieczorem sytuacja była jak poprzednio. Pula zmieniała miejsca w którym leżała, przebiegając po metr lub dwa, wykonała nawet kilka susów z pokoju na dywanik do kuchni. Nie chciała wchodzić do jej lokum. Dawałem jej jeść strzykawką. Główka w górze i ciężki oddech. Schowałem ja ok. 23.30 do jej lokum.
Niestety dzisiaj nie udam się z królisią do weterynarza. Dzisiaj w nocy (20.05.2009 r.) ona postanowiła inaczej. Ok. 2.35 obudziło mnie szamotanie z klatki. Pobiegłem do Puli, gdy ją wyciągałem była wykręcona i czułem że schodzi z tego świata. Piskneła, po czym wziąłem ją na ręce i przytuliłem do siebie i tak wydała ostatnie tchnienia. Żyła z nami 5 lat 3 miesiące i prawie 6 dni (niezapomnianych). Mogła dłużej.
Mam nadzieję że tam gdzie się udała będzie jej tak dobrze jak u nas albo i lepiej.
Nie chce więcej pisać ja umierała, napiszę jak żyła.
Dla mnie i mojej żony urodziła się 14 lutego 2004 r. w sobotę w Walentynki (za faktyczną datę urodzin uznaliśmy 1 stycznia 2004 r.). Wtedy to kupiłem ją rano w sklepie Chorzowie, zobaczyłem tam czarnego przestraszonego branka karłowatego i musiałem go kupić. Popołudniem zawiozłem ją wtedy do jeszcze nie mojej żony do Mysłowic. Pula miała ważne zadanie do wykonania w moim imieniu wręczała mojej obecnej małżonce zawieszony na czerwonej wstędze pierścionek zaręczynowy. Była kupiona jako niespodzianka gdyż żona nie chciała zwierzątka (wcześniej miała 4 świnki morskie i zawsze mocno przeżywała ich śmierć). Dostała na imię PULA, gdyż tak wcześniej miały na imię świnki morskie płci żeńskiej mojej żony, ale zwracaliśmy się do nie różnie – nie kiedy królewno, jak coś napsociła to francuska królewno lub franiu, żeby nie mówić na nią franca, czasami agentko gdy cos napsociła, teściowie zwracali się do niej niekiedy „świnia” – to z uwagi na fakt uprzedniego posiadania przez nich świnek morskich), niekiedy mówilismy na nią grubinia (bo była duża a nie gruba), niekiedy baraninko (była baranem karłowatym lub holenderskim)a ostatnio także staruszko, jak nam narobiła żadkiej kupki i rozniosła po domu to może nie ładnie ale zwracalismy sie do niej "ty gównioku". Do września 2004 r. mieszkała z żoną i teściami, a po moim wprowadzeniu się do nich także ze mną. Powiem szczerze nie myślałem, że króliczek może być tak mądrym i towarzyskim stworzeniem. Główny udział w jej wychowaniu miał teść, którego sobie szczególnie upodobała. Poświęcał jej najwięcej czasu, bawił się z nią, nosił. Miał u niej największe względy (biegała za nim, wskakiwała mu na kolana). To on nauczył ją wielu rzeczy. Wszyscy razem obdarzaliśmy ją wielkim uczuciem. Pozwalaliśmy jej naprawdę na wiele. Pamiętam jak wykonała pierwszy skok na łóżko i zeskok z niego. Jak robiła piruety, gdy była mała. Czytała gazety, aż wióri leciały. Królisia była zamykana w klatce tylko na noc i wtedy gdy byliśmy w pracy, a przez pozostały czas miała do dyspozycji 90 m2 mieszkania (w większości wykładziny dywanowe). Robiła co chciała - przycinała kwiatki (wyciągając się jak struna), rzadko kabelki (tylko gdy wisiały na jej drodze). Za kwiatki zdażło sie pare razy,że zebrała w dupkę od teściowej (przy odganianiu gdy np. zdemolowała kwiatka). W wakacje i weekendy wyjazdowe (kilkanaście razy do roku) jechała z nami do domu w górach (podczas drogi była cały czas głaskana) gdzie w ciepłe dni biegała po ogrodzie (czasami po kilka godzin) – najczęściej sama wtedy wracała do domu (potrafiła chodzić po schodach). Rano robiła pobudkę gryząc pręty w klatce. Po wypuszczeniu z klatki biegła do kuwety (raczej nie sikała do klatki), potem teść dawał jej coś jeść, a potem popychała przednimi łapkami niedomknięte drzwi do naszego pokoju i wpadała do niego. Najczęściej potem wpadał do nas na łóżko – wskakiwała w miejscu gdzie ja leżałem (gdy mnie nie było na tym miejscu to było ok., ale gdy byłem to wskakiwała na moją głowę). Miała dwie kuwety - jedną w przedpokoju, a drugą w salonie - oczywiście w miejscach, które sobie sama wybrała. Czasami była złośliwa – sikała do naszego łóżka (ciekawe bo fotel był z takiego samego obicia a na fotel nie sikała). Czasami złapała ząbkami za rękę gdy zrobiliby cos co się jej nie podoba. Miała charakter – nie bała się kotów (a raczej one jej) i siłę – nie raz rzucała różnymi rzeczami (np. kapciami). Gdy sprzątałem jej klatkę umiejscowioną na progu dużych drzwi wejściowych do dużego pokoju (mieszkaliśmy w starym budownictwie do grudnia 2008 r.) to byłem przez nią stale nadzorowany (jak ja przesunąłem aby nie przeszkadzała z jednej strony te przez przechodni pokój pojawiała się z drugiej strony). Pozwalał się nosić na różne sposoby – u teścia leżała nawet na pleckach. Lubiła podchodzić do pieca węglowego i grzać się przy popielniku (niekiedy wtedy kładła się na plecach). Często leżała lub siedziała z nami na łóżku jak np. oglądaliśmy telewizję. Ja niekiedy leżałem z nią na ziemi i głaskałem ja nosem po główce (nazywałem to noskowaniem). Była towarzyska – lubiła gości. Wpychała głowę do lodówki gdy wyciągaliśmy jedzenie. Szarpała za kapcie gdy chciała dostać jedzenie. Jak jedliśmy owoce to nie dawała nam spokoju (np. jej głowa wpychająca się do miski), musiała tez je dostać (i dostawała). Uwielbiała zielona pietruszkę, mlecze, kapustę lubiła marchew i banany – mlaskała jak jadła te ostatnie. Przepadała za lizaniem soli (żona mówiła, że się tym pocieszała). Zawsze miała pełno karmy i sianka koszonego w górach przez teścia. Jak chorowała to wszyscy to przeżywaliśmy (ja wtedy się nią najwięcej zajmowałem), podczas jednej z chorób karmiłem ją trawą źdźbło po źdźble, odrzucała, ale co któreś jadał i tak dało się ją wyratować. Po przeprowadzce do Siemianowic Śląskich odwiedzała teściów mieszkających w mieszkaniu obok. Nie zdążyliśmy zapewnić jej dywanów (miała chodnik z klatki do kuchni i dywanik w kuchni wzięty ze starego mieszkania – na tym dywaniku najczęściej jadła), ale nauczyła się chodzić na panelach podłogowych. Klatę miała umiejscowioną w szafie wnękowej, która z tego powodu była cały czas otwarta. Jeśli chodzi o budzenie, pieszczoty i odżywianie to dalej było jak na starym mieszkaniu. Była cały czas jednym z równoprawnych domowników.
To by tak w skrócie.
Pisząc to czuje wielki smutek (33 lata facet i płacze). Dzisiaj ja pochowamy, wyniosę jej lokum, szczotki, zapas jedzenia itd. do piwnicy. A potem zobaczymy co dalej … Żona nie chce kolejnego zwierzaka (boi się), ja raczej chcę taką kolejną małą czarna Pulę (może się zgodzi, a może zrobię jej kolejną niespodziankę z jakiejś ważnej okazji i tym samym przeleje na kolejnego zwierzaka to co dostaliśmy od naszej PULI).
PULA na zawsze zostanie w naszych sercach, a w nich razem z nią tęsknota smutek, żal. |
|