dase1987 |
|
|
|
Dołączył: 01 Wrz 2010 |
Posty: 503 |
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Skąd: Wrocław/Ś-Z Płeć: K |
|
|
|
|
|
|
To się stało 17 października, ale mówiąc szczerze, to jeszcze się z tym nie pogodziłam.
Nie wiadomo do końca co mu było. Wiadomo, że z dnia na dzień niesamowicie się odwodnił, kroplówki nic nie pomagały, miał niską temperaturę ciała i koszmarnie złe wyniki krwi. Usg wykazało wgłobienie jelit, tzn, że jedno jelito weszło w drugie. To jednak był tylko kolejny skutek nieznanej przyczyny, to wymioty spowodowały to wgłobienie (zbyt szybka praca jelit). Miał na to operację, która się udała, lecz zamiast dochodzić po niej do siebie, on nadal słabł, nadal nie dało się go nawodnić... Zmarł niecałe 3 dni po operacji. Bezpośrednią przyczyną śmierci była encefalopatia wątrobowa, jednak co do niej doprowadziło to nadal zagadka, najbardziej prawdopodobne jest to, że zatruł sie czymś, być może olejem silnikowym, być może zjadł trującego grzyba (a on lubił podjadać grzybki), do lasu to miał dwa kroki... I to spowodowało, że organizm się zatruł, siadła wątroba, nerki... I to powodowało zatrucie całego organizmu. Myślałam, że wychodząc z domu jest bezpieczny, nie było w okolicy ulicy, żeby auto go potrąciło, były tylko uliczki pod domy prowadzące, rzadko uczęszczane bo i tam też jest mało domów... A tu proszę, być może sama natura go zabiła.
Umarł mi na rękach w ogromnym bólu i cierpieniu, do końca życia nie zapomnę ostatniego skurczu jego całego ciałka i wyrazu jego pyszczka wtedy, który wykrzywił grymas ogromnego, ale to ogromnego bólu.
Wiem, że zrobiłam wszystko, co mogłam, mimo ogromnego kosztu finansowego, to nie żałuję, żałuję tylko, że tak go bolało. |
|