|
Ostatnio z powodu nawału pracy i innych zajęć nie za bardzo mam czas na śledzenie forum na bieżąco, więc dawno się nie odzywałam.
Tym razem muszę opisać przygody mojego kosmatka, który w czwartek przeszedł operację histerektomii.
Otóż po wszystkich przygodach z leczeniem kataru, które bardziej brzemienne było w skutki uboczne niż pomagało, postanowiłam dać spokój i przez ostatnie 3 lata weta odwiedzałyśmy tylko kontrolnie.
Aż do zeszłej niedzieli, kiedy to moje malutkie zwierzątko zrobiło się osowiałe i przestało ze mną rozmawiać.
Pojechałyśmy do weta, do kliniki na Mieszka I w Poznaniu, gdzie już od dawna Tosia jest pacjentką. Tam po badaniu palpacyjnym i RTG, stwierdzono kamienie na nerkach i w pęcherzu. Zaaplikowano jednorazowo antybiotyk, środek przeciwbólowy i rozkurczowy. I przeszło.
Niestety w środę nastąpiła powtórka z rozrywki, z tym że byłam wówczas u siostry pod Piasecznem. Znalazłam całodobową lecznicę w Konstancinie, bo najbliżej, żeby pomóc. Tam, w klinice "VetMedyka", przyjmująca nas lekarka nawet nie dotknęła Tośki. Spytała, czy były podobne problemy, jakie leki podano i podała dokładnie to samo. Jedyną pozytywną rzeczą, jaką zrobiła, było podanie mi adresu Ogonka i nazwiska lekarki, która specjalizuje się w króliczym usg.
Myślałam, że przejdzie, że wrócimy do Poznania i tam dalej będziemy się leczyć. Niestety, następnego dnia doszła utrata apetytu i kompletny brak moczu, więc zapakowałam królika, zabrałam samochód i pojechałyśmy do Ogonka. Trafiłyśmy w cudowne ręce dr Wojtyś-Gajdy, która jak tylko dotknęła króliczego brzuszka i dowiedziała się, że Tośka nie była kastrowana, stwierdziła guzy na macicy. Poprosiła inną lekarkę o zbadanie królika i ta potwierdziła obawy.
Tośka dostała kroplówkę (nie bez przygód, bo moja panikara prawie zeskoczyła ze stołu w czasie pierwszej próby i dopiero druga próba, tym razem na kolanach i po tym jak się zwierzątko uspokoiło, była zakończona sukcesem). Pobrano krew do analizy, żeby sprawdzić, czy królik nadaje się do operacji, dr Wdowiarska, która tego dnia akurat dyżuru nie miała, przyszła do lecznicy, zrobiła usg i podjęła się operacji, kiedy wyniki badania krwi okazały się być dobre i usg nie wykazało większych zmian w nerkach i wątrobie. USG niestety potwierdziło kamicę nerkową, ale na szczęście nic już nie było w pęcherzu. Oczywiście, było ryzyko, że w czasie operacji coś pójdzie nie tak, ale większym ryzykiem było zostawienie maluszka i próbowanie rozgonić chorobę lekami.
Dzisiaj, 3 dni po operacji, kolejne badanie krwi wykazało, że nerki pracują prawidłowo (częstym powikłaniem po histerektomii jest niewydolność nerek, a u Tośki ryzyko było większe). Tośka dostaje antybiotyk i leki przeciwbólowe, ale je, pije, załatwia się i jest w zdecydowanie lepszej formie niż 4 dni temu.
Teraz zostało do wyleczenia zapalenie pęcherza, bo on był zmieniony (tak określiła to operująca lekarka, która pęcherz obejrzała). Dr Wojtyś nie kazała sobie jeszcze dziękować, ponieważ nie jest to koniec naszych przygód, a pęcherz najprawdopodbniej "oberwał" rykoszetem od macicy. Ale jestem dobrej myśli, że po kuracji antybiotykowej wszystko wróci do normy i jeszcze kilka lat będziemy z moim zwierzątkiem sobie szczęśliwie żyć.
Na początku byłam przeciwnikiem profilaktycznego kastrowania królic, ale teraz, po "przygodach" Tosieńki, jak widzę ile wycierpiała, ile ja się nadenerwowałam, przy następnej królicy na pewno poddam ją zabiegowi usunięcia macicy nie później niż w drugim roku życia. Nie chciałabym drugi raz przeżywać tego, co kilka dni temu.
A zespół Ogonka jest najbardziej oddanym zwierzakom zespołem, z jakim miałam do czynienia. Szkoda, że nie mieszkam w Wawie, bo takich ludzi naprawdę ze świecą szukać trzeba. |
|
|
|